Takie troszkę spóźnione życzenia, ale nic nie poradzę, że dopiero dochodzę do siebie ;)
Tak więc życze wszystkim szczęśliwego Nowego Roku, spełnienia marzeń i wszystkiego co sami sobie życzycie (bo chyba nie życzycie sobie źle;) ) . A sobie samej tylko tego żeby ten rok nie był tak postrzelony jak poprzedni i żebym w końcu przestała pakować się w kłopoty.
Sylwester bądź co bądź był udany. Co prawda jeszcze 30 byłam przekonana, że spędzę go we własnym łóżku przytulona do własnej poduszki, bo z Młodym wiadomo było już miesiąc temu, że razem nie pójdziemy, mój Pub był zarezerwowany na tą noc a mój portfel niestety świecił pustkami, a Niedoszły dalej siedzi sobie w celi bez możliwości świętowania. Na szczęście na ziemi jest jeszcze taki ktoś jak Brat :D skubany obudził mnie około 1 w nocy z pytaniem "gdzie idziesz?" odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że do łóżka a w odpowiedzi usłyszałam, że "już nie, bo idziesz ze mną i ekipą". Cóż za tajemnicze słowa hehe, bo znając Brata mówiąc ekipa mógł mieć na myśli ze 30 osób. Oczywiście nie był łaskaw powiedzieć z kim dokładnie, gdzie i o której, bo się rozłączył stwierdzając najwyraźniej, że to co powiedział było wystarczającą ilością informacji.
W efekcie koło 19 podjechała pod mój dom "limuzyna" w wersji nieco uboższej (uno) z sześcioma osobnikami na stanie. Jakoś weszłam do tej konserwy i pojechaliśmy. Na miejscu zastaliśmy jeszcze inną piątkę, więc impreza była w dość okrojonym gronie, ale w sumie to dobrze bo i tak w efekcie brakło nam łóżek. Przez całą noc procenty się lały a kieliszki tłukły, ale impreza ogólnie nie najgorsza ;)
Po "spokojnej" nocy i porannej pobudce stwierdziliśmy, że przez salon przeszło tornado (no bo przecież to nie my zostawiliśmy taki bałagan nad ranem?! ). Dość szybko ogarnęliśmy to pobojowisko i sporządziliśmy bilans strat:
-4 bombki choinkowe (efekt przyciągania ziemskiego)
-7 kieliszków do szampana (z 12 które były, prawdopodobnie też wina przyciągania..)
-2 butelki po szampanie rozbite na ścianie zewnętrznej (ścianie nic się nie stało a butelki i tak nie były potrzebne ;) )
-1 pochlapany winem sufit (kolega się potknął ;) .. czyli znowu wina przyciągania.. )
-1 mała dziurka w ścianie (nie wiem skąd.. )
-1 rozcięty palec (to też wina tego wina ;) )
-1 klejący się stół (nawet Brat się przykleił..)
-1 pusta lodówka (no dobra nie całkiem.. zostało pół parówki, jeden plasterek sera i słoik po ogórkach..)
-?? pustych butelek (było tego mnóstwo, nawet nie liczyłam ;) )
-12 bolących głów ;)
a czy wyszło nas z imprezy 12 czy więcej to się okaże we wrześniu. Na szczęście mi to nie grozi :)
Ogólnie rzecz biorąc dom się nie rozsypał po naszym wyjściu więc nie było najgorzej. Tylko gospodarz zapowiedział, że za rok mamy iść gdzie indziej. Ale tak to już jest jak się człowiek dobrze bawi. Aż się boje oglądać zdjęć z owej imprezy.......
środa, 2 stycznia 2008
Szczęsliwego Nju Jorku..!
Autor: Zamotana o 22:10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz